Najnowsza, diamentowa rola Marii Dębskiej [WYWIAD]
Znana polska aktorka filmowa i teatralna, tym razem w nowej roli – ambasadorki marki Apart. Na zdjęciach i filmie autorstwa Marcina Tyszki, Maria Dębska pojawia się w diamentowej oprawie. Dopełnieniem całości są wysmakowane stylizacje i harmonijnie skomponowane kadry, tworzące spójną wizję piękna.
Redakcja: Kino, czy teatr?
Maria Dębska: To bardzo trudne pytanie! Bez jednego i bez drugiego nie umiem żyć. I dlatego chyba nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Bo to trochę tak, jakby zapytać które dziecko kocha się bardziej…
Za tobą wiele różnych ról, powiedz, proszę, która z dotychczas granych postaci jest Ci najbliższa? Która z ról była dotychczas tą najważniejszą dla Ciebie?
Jest taki czas, że żyję tylko daną rolą i nie wyobrażam sobie, żeby inna była dla mnie ważniejsza niż ta, nad którą aktualnie pracuję. Więc w tym kontekście mam ochotę na wasze pytanie odpowiedzieć, że każda. Ale oczywiście są role, które we mnie zostawiają więcej. Takie, z którymi jest mi trudno się rozstać. I nie chodzi tu absolutnie o nagrody, czy uznanie. Tak było z Kaliną Jędrusik. Chodzi o emocje związane z pracą nad tym filmem i energię, jaką niesie ze sobą jej postać. Kiedy tylko skończyłam zdjęcia pomyślałam, że chciałabym móc wrócić do tego świata. Po raz pierwszy osobowość postaci, którą grałam, sprawiła, że ja się czułam silniejsza. Nauczyłam się z jej siły czerpać i chciałam ją mieć gdzieś obok. To była rzeczywiście postać, za która tęskniłam. Podczas promocji, kiedy trochę wróciłam do tego tematu, to już nie było to samo. Natomiast bycie na planie i granie jej sprawiło mi tak dużą przyjemność, i dało mi tak dużo wewnętrznie, że chyba to jest postać, która jest mi najbliższa. Jeśli naprawdę musiałabym wskazać jedną.
Są takie role, które grywasz chętniej? Są bardziej „w zgodzie” z Tobą?
Nie ma dla mnie znaczenia, czy rola jest w zgodzie ze mną. Albo jest interesująca, albo nie i to dla mnie najważniejsze kryterium. Mój zawód jest na swój sposób bardzo dziwny. Czasem mogę się czuć jak księżniczka, jak choćby przy pracy nad nową kampanią Apart. A są takie momenty, właściwie jest ich najwięcej - że trzeba się – mówiąc wprost – urobić po pachy, włożyć dres, buty trekkingowe i zakasać rękawy. Ten zawód ma wiele odcieni i tak naprawdę to w nim uwielbiam najbardziej. Największą frajdę mi sprawia zmienianie się i dotykanie co chwilę nowych przestrzeni.
Jakbym zapytała wymarzoną postać, w którą chciałbyś się wcielić?
Na pewno jednym z moich filmowych, zawodowych marzeń jest jeszcze jakiś film muzyczny. „Bo we mnie jest seks” był filmem muzycznym, ale ja przez całe życie grałam na fortepianie i mam takie marzenie, żeby zagrać pianistkę. Moją ukochaną jest Martha Argerich, ale ona po pierwsze jest Argentynką, więc musiałabym się nauczyć języka, żeby wcielić się w tę rolę. A po drugie Argerich jest żyjącą i koncertującą artystką, więc pewnie na film o niej trzeba jeszcze będzie poczekać.
Wielokrotnie miałam tak, że nie marzyłam o czymś, a kiedy to przyszło, to pomyślałam sobie, że to genialne i nie wyobrażam sobie niczego lepszego. I że nie marzyłam o tym, ale tego potrzebowałam. Tak naprawdę uwielbiam być zaskakiwana. Natomiast kiedy mam jakieś marzenia, to wypowiadam je na głos.
Podobno marzenia trzeba wypowiadać głośno – przychodzą szybciej i jest większe prawdopodobieństwo, że się spełnią.
Ja też w to wierzę! Przed castingiem do filmu „Bo we mnie jest seks”, powiedziałam takie zdanie, że chcę zagrać Kalinę Jędrusik. Bez trybu przypuszczającego. Bo podobno trzeba tak właśnie mówić o marzeniach – nie „chciałabym” tylko „chcę”. Powiedziałam i tak się stało. Wierzę, że taka pozytywna afirmacja działa. Zresztą parę razy się o tym przekonałam. Oczywiście nie zawsze, ale wierzę, że kiedy los albo świat nam czegoś odmawia, to także jest po coś.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jak pielęgnować kamienie szlachetne?
Stawanie po drugiej stronie obiektywu jest twoją codziennością. Jednak najnowsza odsłona jest odrobinę inna. Jak czułaś się podczas sesji w nowej roli – ambasadorki diamentowej kolekcji Apart?
Myślę, że większość kobiet potwierdzi – mimo tego, że jesteśmy silne, niezależne, wolne, świadome, chcemy zdobywać szczyty, to jednak jest gdzieś w nas, schowana czasem głęboko na dnie, taka potrzeba bycia chociaż przez chwilę księżniczką i poczucia się pięknie i wyjątkowo. I ja tego właśnie doświadczyłam podczas pracy przy kampanii. Była to też oczywiście ciężka praca, ale czułam się, muszę przyznać, naprawdę wyjątkowo. Niezwykle kobieco.
Co Cię najbardziej zaskoczyło?
Z jednej strony całość, którą tworzy Apart, jest spójna, a kampania nawiązuje do poprzednich. Z drugiej jednak jest w niej wiele inspiracji i kolorów – nowych, wyjątkowych, filmowych. Zdjęcia są inspirowane kinem lat 60-tych, ale jednocześnie bardzo współczesne. Pokazaliśmy wspólnie, że diamenty z jednej strony mogą uzupełniać bardzo eleganckie stylizacje, ale też mogą być noszone na co dzień i sprawdzą się w nowoczesnym wydaniu. Cały sztab pracujących przy niej ludzi sprawił, że ta kampania wygląda tak dobrze. Jestem zachwycona i cieszę się, że już wszyscy możemy zobaczyć efekty.
Zdjęcia zachwycają…
To na czym zawsze bardzo mi zależy to żeby zbyt mocno nie retuszować moich zdjęć. Uważam, że my, ludzie, którzy występujemy przed kamerą i na zdjęciach, mamy pewną pracę do wykonania. Myślę, że to ważne, żeby nie przedstawiać totalnie fałszywego obrazu świata, a jakąś jego wizję, czasem bajkową, lekko oderwaną od rzeczywistości, ale nie zupełnie przekłamaną, zwłaszcza jeśli chodzi o wizerunek. Ta kampania nie jest mocno przepuszczona przez filtry, z czego się bardzo cieszę. Jest z klasą, jest luksusowo, jest pięknie, ale nie jest sztucznie. Cała marka Apart i Marcin Tyszka i ja – porozumieliśmy się niemal bez słów i bardzo się z tego cieszę. Pokazaliśmy w ten sposób, że naturalność i prawda mogą iść w parze z elegancją.
Na zdjęciach królują diamenty w różnych odsłonach – vintage, glamour, a także bardziej casualowe wzory w nowoczesnym wydaniu, które dodadzą blasku codziennym stylizacjom. Jak się czujesz w takiej biżuterii?
Czułam się bardzo dobrze z tą różnorodnością. Było wiele stylizacji, a ja uwielbiam zmiany. W każdym obszarze, a zwłaszcza w pracy: rano jestem na planie, a wieczorem w teatrze. Gram dramatyczną rolę, a za chwilę czeka na mnie komedia. Jednego dnia chodzę w spodniach, wiec następnego mam ochotę na sukienkę. Uwielbiam te przemiany i ujawnia się to u mnie na wielu przestrzeniach. Dlatego ta kampania spełniła wszystkie moje potrzeby i małe obsesje.
Ale chyba jednak moimi ulubionymi stylizacjami były te klasyczne, czarne sukienki i do tego wyjątkowe, spektakularne diamenty. Miałam niezwykłą przyjemność z tego przepychu, który pojawiał się wtedy na klipach.
Co było największym wyzwaniem?
Chyba to, żeby się poczuć w luksusowej biżuterii jak we własnej skórze, tak by diamenty były częścią mnie. Tak samo podchodzę do kostiumu – czy w teatrze, czy w pracy na planie. Od razu widać, gdy czuję się w czymś źle, gdy coś mi nie leży. Ale to widać też w życiu, zwłaszcza u nas, kobiet. Jeśli nie czujemy się w czymś dobrze, to od razu inaczej stoimy, inaczej się poruszamy.
Dlatego zależało mi tutaj na tym, żeby się z tymi diamentami „zrosnąć”. Ale też żeby mnie nie przytłoczyły i nie onieśmieliły. Udało mi się z nimi bardzo szybko zaprzyjaźnić i muszę przyznać, że ciężko było się z nimi rozstać.
Jakie motywy i wzory są tymi, po które najchętniej sięga Maria Dębska prywatnie?
Bardzo lubię się bawić biżuterią. Lubię ją zmieniać, lubię parować wzory eleganckie ze stylizacjami codziennymi, współczesnymi, luźnymi. I to chyba właśnie najbardziej lubię w biżuterii w ogóle – że ona może nadać jakiegoś wyjątkowego sznytu danej stylizacji. Z jednej strony mam ciągoty do klimatu lat 60-tych i klasycznej biżuterii. A z drugiej strony chętnie sięgam po taką współczesną, geometryczną biżuterię, która mnie nie przytłoczy, a jakoś się ze mną połączy. Więc w sumie jestem pełna sprzeczności jeśli chodzi o sympatie biżuteryjne.
A planując wieczorne wyjścia?
Przygotowując stylizacje na duże imprezy, nieraz mamy z tym problem, że na galę ktoś przychodzi w trampkach, a ktoś w wieczorowej sukni. Ja uważam, że na wyjątkowe okazje trzeba zakładać wyjątkowe rzeczy i one potrzebują oprawy. Że warto czasem włożyć wysiłek w stylizację, żeby poczuć się niecodziennie i pięknie. Ale – poza oficjalnymi momentami – oczywiście mam dni, kiedy najlepiej czuję się w jeansach i koszulce. To miksowanie i fakt, że jeden dzień jest inny od drugiego i biżuteria jednego dnia jest wyjątkowa i spektakularna a drugiego dnia ma się ze mną zlać i tylko dodać połysku skórze, to naprawdę daje mi dużą frajdę.
Jest jakaś biżuteria, do której masz sentyment?
Mam silny związek emocjonalny z pewnymi elementami biżuterii. To jest biżuteria, którą mam po mojej babci. Gdy byłam dzieckiem, to była dla mnie ikoną stylu. Szperała w modzie polskiej i jak patrzę na zdjęcia z lat 60-tych, to zastanawiam się, skąd ona to wzięła. Babcia była osobą, która nosiła wspaniałe pierścienie i przepiękne naszyjniki. Niektóre z nich mam i właśnie one są mi niezwykle bliskie.
Co zatem definiuje Twój styl?
Chyba właśnie żonglerka stylami i zmienność. Bardzo lubię też amulety, także będąc w roli. Często jest to właśnie biżuteria. Nieraz dostaję od kostiumografa biżuterię, która jest moim amuletem, której się „czepiam”, przywiązuję się do niego i trudno mi się później od niego oderwać. I mam również takie osobiste elementy biżuteryjne. Ale z drugiej strony bez zabawy, mieszania poszczególnych wzorów i modeli – moda i życie byłoby nudne. Zbyt przewidywalne.
Dziękuję za rozmowę!